…I
wysokie wierzchołki gór! Tak, byliśmy w Himalajach! Te majestatyczne szczyty,
ten śnieg leżący wokoło, piękny widok… Wokół panował straszliwy ziąb. Nawet
najmniejsza roślinka nie miała prawa tu przetrwać. Z duszą na ramieniu
przeszliśmy przez zegarowe drzwiczki.
Wszyscy rozglądali
się przed siebie i na boki, szukając wzrokiem muflonów. Nagle, każdego
uczestnika wyprawy (nawet mnie, choć trochę się zdziwiłem, bo na ogół jestem
najodważniejszy) ogarnął niczym nieuzasadniony, paniczny wręcz – strach. Był to
coraz większy, i większy lęk, jak byśmy widzieli ogromnego pająka, który nie
mógł nam zejść z drogi. Szliśmy jednak dalej i szybko zapomnieliśmy o
przerażającej myśli. Po pewnym czasie pomyśleliśmy o czymś innym. Pojawiły się
obawy, jak ósemka gimnazjalistów, samych, w środku wielkich Himalajów, ma wejść
na ośmiotysięcznik, taki jak Mount Everest? Przecież to niemożliwe… A jednak…
Byliśmy
naprawdę zmęczeni i powoli traciliśmy nadzieję, że to w ogóle może się udać. W
tym właśnie momencie, zamiast widoku dalszej trasy, zorientowaliśmy się, że
stoimy na szczycie. Tylko, że nie zobaczyliśmy ośnieżonych gór, czy muflonów
skaczących po skałach, zobaczyliśmy wielki posąg.
Była to
złota figura Buddy, umieszczona na dachu potężnego klasztoru. Stał on w samym
środku puszczy, na tle gigantycznego wodospadu, takiego jak Salto Angel czy
Niagara. Całe to miejsce otaczał rój drzew, krzewów, kwiatów, nawet nie
wspominając o ziołach. Gdy patrzyło się na to skupisko drzew, (gdzie prawie
jedno rosło na drugim) czasami można było dojrzeć małe i ogromne ptaki, a miejscami
nawet małpy, i wiele innych zwierząt. Co jakiś czas mogliśmy zobaczyć
przechodzących ludzi, ubranych w pomarańczowe habity i przepasanych pozłacanymi
sznurami.
-Tak pięknie może być tylko w
Shangri-La… -i miałem rację, bo właśnie tam trafiliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz