poniedziałek, 6 marca 2017

,,Opowieści z Shangri-La" #3


…I wysokie wierzchołki gór! Tak, byliśmy w Himalajach! Te majestatyczne szczyty, ten śnieg leżący wokoło, piękny widok… Wokół panował straszliwy ziąb. Nawet najmniejsza roślinka nie miała prawa tu przetrwać. Z duszą na ramieniu przeszliśmy przez zegarowe drzwiczki.

Wszyscy rozglądali się przed siebie i na boki, szukając wzrokiem muflonów. Nagle, każdego uczestnika wyprawy (nawet mnie, choć trochę się zdziwiłem, bo na ogół jestem najodważniejszy) ogarnął niczym nieuzasadniony, paniczny wręcz – strach. Był to coraz większy, i większy lęk, jak byśmy widzieli ogromnego pająka, który nie mógł nam zejść z drogi. Szliśmy jednak dalej i szybko zapomnieliśmy o przerażającej myśli. Po pewnym czasie pomyśleliśmy o czymś innym. Pojawiły się obawy, jak ósemka gimnazjalistów, samych, w środku wielkich Himalajów, ma wejść na ośmiotysięcznik, taki jak Mount Everest? Przecież to niemożliwe… A jednak…

Byliśmy naprawdę zmęczeni i powoli traciliśmy nadzieję, że to w ogóle może się udać. W tym właśnie momencie, zamiast widoku dalszej trasy, zorientowaliśmy się, że stoimy na szczycie. Tylko, że nie zobaczyliśmy ośnieżonych gór, czy muflonów skaczących po skałach, zobaczyliśmy wielki posąg.
Była to złota figura Buddy, umieszczona na dachu potężnego klasztoru. Stał on w samym środku puszczy, na tle gigantycznego wodospadu, takiego jak Salto Angel czy Niagara. Całe to miejsce otaczał rój drzew, krzewów, kwiatów, nawet nie wspominając o ziołach. Gdy patrzyło się na to skupisko drzew, (gdzie prawie jedno rosło na drugim) czasami można było dojrzeć małe i ogromne ptaki, a miejscami nawet małpy, i wiele innych zwierząt. Co jakiś czas mogliśmy zobaczyć przechodzących ludzi, ubranych w pomarańczowe habity i przepasanych pozłacanymi sznurami.
-Tak pięknie może być tylko w Shangri-La… -i miałem rację, bo właśnie tam trafiliśmy.